poniedziałek, 25 listopada 2013

Otwórzmy serca w ten przedświąteczny czas....

Nie wiem zupełnie od czego i jak mam zacząć? Trudno jest pisać o dobroczynności, o tym , że mamy więcej niż inni i chcemy się tym dzielić. O tym , że wspieramy Akcję Pajacyk, albo Fundacjię Budzik, albo pomagamy chorym kotom... Najgłośniej zwykle o pomaganiu mówi się przed Bożym Narodzeniem, a przecież tysiące rodzin potrzebuje jej co dzień. Jednak magia Świąt sprawia, że stajemy się jeszcze bardziej czuli na biedę, ból i cierpienie.
Dumą napawa mnie fakt, że moja Córcia, która dotąd wspomagała  nasze akcje pomocy / najpierw dla Domu Samotnych Matek, a od kilku lat rodzinie bez mamy / teraz podjęła się sprawienia Wielkiej Radości wybranej przez siebie rodzinie. Wspiera ją w tym jej narzeczony i jestem pewna, że znajdzie się więcej dobrych serc :-)


Chciałabym tu, na swoim blogu podziękować wszystkim moim znajomym i bliskim.To dzięki Wam mogliśmy pomagać naszym chłopcom. Dzięki Wam Piotrek ma wyznaczony termin operacji, fundusze na przejazd, a jego babcia na pobyt w Warszawie. Dzięki Wam nie tylko na Święta dostawali paczki z lepszym jedzenie, ubraniami, czy środkami czystości. Nasi podopieczni dają już sobie radę sami, ale wiecie, że to nie koniec? Roześlę lada chwila listę potrzebnych produktów dla samotnej mamy wychowującej czteroletnią córeczkę. Zostawiała pracę, mieszkanie i ... męża alkoholika. Uciekła ze Śląska do mamy. Musimy dać jej wsparcie zanim znajdzie pracę i odnajdzie się w nowej, niełatwej sytuacji. Nie muszę dodawać jak bardzo na Was liczę:-)
Po cichu mam też NADZIEJĘ, że pomożemy mojej M. zrealizować marzenia niepełnosprawnego małżeństwa:-) 
Pamiętejmy wszyscy, że DOBRO ZAWSZE POWRACA !

Zajrzyjcie proszę do EM TUTAJ
Moc serdeczności i ciepłego, pięknego wieczoru !



sobota, 23 listopada 2013

Tatar, czyli: powiedz co najchętniej byś zjadł...

Parę dni temu gościliśmy po bardzo długim czasie 'niewidzenia się', naszego wieloletniego kolegę.  Kiedy zapraszałam Go na kolację zapytałam co najchętniej by zjadł :-) Wypadło na tatara. Oprócz wybranego dania zrobiłam jeszcze jedną przystawkę i danie główne. Wyszło na to, że wszystko ' męskie', ale w 'light -owej 'wersji. Był tatar, galareta drobiowa oraz golonka indycza w kapuście. Dzisiaj prezentuję moją wersję tatara, zdając sobie sprawę, że Ameryki nie odkrywam :-)


Nie jest to danie, które wymaga szczególnych zdolności kulinarnych. Jedyne co  jest ważne -  to dobra, świeża wołowina. Najlepiej polędwica wołowa. Ja kupiłam ładny kawałek udźca.

Składniki:

  • 60 dag wołowiny
  • 2 żółtka
  • średnia cebula
  • 2-3 ogórki kiszone
  • kilka marynowanych grzybków
  • sos sojowy / u mnie jasny /
  • sól, pieprz 
  • 2-3 łyżki dobrej jakości oliwy
Wołowinę myjemy, kroimy na małe kawałki, pozbywamy się ewentualnego tłuszczu lub błon; przekręcamy przez maszynkę;  całość mieszam z żółtkami / jaja wcześniej zaparzam /, dodaję część pokrojonej drobno cebuli, oraz ogórków; doprawiam solą, pieprzem, oliwą; pozostałą cebulką, ogórkami oraz grzybkami dekoruję całość; lubię jak  mięso z dodatkami poleży jakiś czas w lodówce - żeby się ' przegryzło '; 


Do tatara podaję oliwę, sos sojowy i oczywiście pieprz i sól, aby każdy mógł sobie dosmaczyć po swojemu:-)

W moim rodzinnym przy okazji bez mała każdej imprezy, na stole gościł tatar właśnie. Czekałyśmy na niego obie z Siostrą z niecierpliwością i zawsze był tak samo pyszny. Nigdy jednak nie zjadłyśmy tyle, ile byśmy chciały, bo więcej w nasze brzuszki nie dało się wcisnąć :-)
Dzisiaj jemy go o wiele rzadziej, ale z równym zapałem...

Ps. Buziaki dla wszystkich zaglądających !

środa, 20 listopada 2013

Pyzy z mięsem i o tym jak robiłam je dwa razy :-)

Smakoszem pyzów jest mój tato. Raz do roku jesinną lub zimową porą robimy je wspólnie :-) Tak było  i teraz. Tata przygotował ziemniaki gotowane, ja surowe i mięsne nadzienie. Z mamą przygotowałyśmy ciasto i ... do dzieła !


Jakież było nasze z mamą zdziwienie, kiedy okazało się, że tacie pyzy wcale tak bardzo nie smakują ! A że jakieś surowe, a co w nich jest i w ogóle foch :-( No, trudno, chciałam dobrze- nie wyszło ! Zapakowałam dwie porcje pyzów: dla siostry i mojej połówki. Ukochanemu zawiozłam do firmy i odjechałam.
Wieczorem w domu słońce moje mówi: 'To było takie pyszne ! Daj jeszcze, bo koledzy mi pomogli zjeść.' A ja ani sztuki już nie mam. Foch ze strony połówki tym razem... A mówią, że to kobiety ciężko zrozumieć ! Mój nigdy specjalnie pyzami się nie zachwycał...


Dla męża w  niedzielę przygotowałam kolejna porcję :-) Odłożyłam też  trochę dla szwagra, który przyznał mi za nie 29 i pół punktu na 30 możliwych. Odjął pół za... brak okrasy:-) Z okrasą ja to nawet zdjęcia nie zrobiłam...

Przepis:

  • 2 kg ziemniaków gotowanych
  • 2 kg surowych / startych /
  • 2 jaja 
  • 2 łyżki kaszy manny
  • mąka pszenna
  • sól, pieprz
  • boczek, cebulka
Farsz: mięso z rosołu przekręcone przez maszynkę z częścią warzyw
+ sól, pieprz, gałka w proszku.


Surowe ziemniaki ścieramy jak na placki / ja robię to robotem /, wykładamy na gazę i zostawiamy do odsączenia na noc. Również poprzedniego dnia  gotujemy ziemniaki i zostawiamy do ostudzenia. Dnia drugiego przekręcone ziemniaki gotowane łączymy z surowymi, dodajemy jaja, mannę, sól, pieprz. Dodajemy tyle mąki, aby masa była zwarta. Po dokładnym wymieszaniu odrywamy kawałek wielkości dużego orzecha, dłonią 'rozklepujemy ' na placek, łyżeczką kładziemy farsz i sklejamy kulkę. Odkładmy na tacę i tak dalej i tak dalej...

Pyzy gotujemy we wrzącej, osolonej wodzie ok. 3- 4 minut od chwili wypłynięcia.
Wyjmujemy łyżką cedzakową. Podajemy z okrasą. Ja osobiście najbardziej lubię odsmażane:-)

Jeszcze pokażę Wam co znalazłam w ogrodzie podczas porządków:




Naprawdę trzeba to powiedzieć: jesień w tym roku nas rozpieszcza. Oby tak dalej !
Witam nowych obserwatorów i jak zawsze pozdrowienia dla wszystkich, którzy tu zagladają. Każde słowo czytam zprzyjemnością.


niedziela, 17 listopada 2013

Pierniczki przedświąteczne, czyli sobota z dziećmi :-)

Jak wspominałam w poprzednim wpisie, dzisiaj krótka relacja z wczorajszego dnia :-) Dzieci przyjechały w super humorach, gotowe na wyprawę do lasu, pieczenie ciastek, a do tego / tak na wszelki wypadek/  jeszcze przywiozły ze sobą planszę do kolorowania.



Wyprawa do lasu nie w pełni się udała, bo zimno było bardzo i  tylko do stawów dotarliśmy :-) Małolatom bardzo się podobało, bo przedzieranie przez chaszcze było i rzuty do celu, a na dodatek bażanty płoszyliśmy, że tylko furczało...



Po powrocie moi goście wycinali pierniki, niecierpliwie czekając aż upieką się  i ostygną. Bałgan, śmiech i przepychanki: bardzo to lubię, bardzo !


Pierniczki:

  • 200 g masła
  • 200 g cukru
  • 2 jaja
  • 1/2 szklanki płynnego miodu
  • 1 łyżeczka esencji waniliowej
  • utarta skórak z cytryny
  • 1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 2 łyżki przyprawy do pierników
  • 1 łyżeczka mielonego imbiru
  • od 50 do 70 dag mąki pszennej
Masło utrzeć z cukrem, dodać jaja, miód, wanilię i skórkę. Wymieszać mąkę z proszkiem i przyprawami. Dodać do masy maślanej i szybko wymieszać. Ciasto włożyć do lodoki na min. godzinę / można na noc /. Podzielić na cztery części  i rowałkować placki na grubość ok.3 mm. Wycinać ciastka, układać na blaszce wyłożonej pergaminem. Piec w nagrzanym piekarniku do 180 stopni ok. 15- 20 minut. Ostudzić, udekorować lukrem.



Nasze wczorajsze pierniki były w wersji uboższej - bez lukru. Dzieciaki nie chciały ich smarować i zjadały jeszcze ciepłe. To była próba przed pieczeniem pierników na choinkę. Wtedy będą w wersji specjalnej: z witrażem  i ozdobione kolorowymi lukrami. Młodzi jak widać zdążyli skończyć kolorować swój 'ocean', a i jeszcze zoraganizowali sobie własną orkiestrę :-) Jedynym prawdziwym instrumentem była gitara mojej Córci; za perkusję robiły przykrywki, a butelka z ryżem robiła za marakasy :-) W tak wesołej atmosferze minął mi dzień... A wieczór równie wesoło: na imieninach u szwagra :-)
Ania

sobota, 16 listopada 2013

Racuszki z mąki pełnoziarnistej i...

Bardzo zaniedbałam swojego bloga... Fakt, że bardzo wiele się działo i do tego jeszcze listopadowy spadek formy :-) To tak gwoli usprawiedliwienia...
Zaglądałam do wpisów ulubionych blogerek - ogarniam co u której się dzieje - ale brak mi chęci pisać swoich :- ( Koniec z marazmem ! Do dzieła ! Dzisiaj spędzam przedpołudnie z siostrzeńcem Miłoszem / siedem lat / i jego koleżanką Anią. Mamy w planach wyprawę do lasu i pieczenie pierników. Nie sądzę, coby one dotrwały do Świąt :-) Mimo to będą robione z myślą o choince. Relację zdam jutro. Rano zamarzyły mi się racuszki, więc je usmażyłam ku radości połówki mojej :-)


Składniki:

  • 2 jaja
  • łyżeczka brązowego cukru
  • cukier wanilinowy
  • drożdże  / wielkości orzecha laskowego/
  • 1/3 szklanki mleka
  • 3/4 szklanki mąki pełnoziarnistej
  • ok. 3/4 szklanki mąki orkiszowej
  • cynamon 
  • masło klarowane do smażenia
Przepis:
drożdże ucieramy z cukrem i rozpuszczamy w mleku; do tego wbijamy całe jaja; ucieramy; następnie dosypujemy cukier wanilinowy oraz cynamon; stopniowo dodajemy mąki - tyle, aby masa miała gęstość śmietany; odstawiamy na ok. 15 minut do wyrośnięcia; smażymy z dwóch stron na rumiano; można podawać z konfiturą, albo z syropem klonowym;


Kochani ! Życzę wszystkim pięknego weekendu!
Dziękuję za komentarze - bardzo lubię je czytać :-)

sobota, 9 listopada 2013

Tort tiramisu


Po Święcie Zmarłych, które minęło nam bardzo, bardzo rodzinnie, kolejny długi weekend... Moje dzieci zostały w Lublinie i cicho jest i trochę smutno. Smutno nie tylko dlatego, że ich nie ma...  Nie chciało mi się ani pisać na swoim blogu, ani nawet zaglądać na zaprzyjaźnione strony...
Dzisiaj przepis na tort tiramisu / który pewnie gościł na wielu blogach, więc i na moim nie może go zabraknąć :-)/. Tort robi się bardzo prosto, dlatego jest jednym z moich ulubionych. Obie z Córcią stwierdzamy, że bardziej nam pasuje niż typowy deser tiramisu. Jego wielką zaletą jest to, że świetnie się dzieli, no i oczywiście smakuje obłędnie !



Ten prezentowany na zdjęciach zrobiłam dla siostry, a na Wszystkich Świętych, Córcia poczęstowała nas własnym :-) Nie poleżał :-)




Przepis:
Biszopt: porcja na tortownicę o średnicy 23 cm

  • 6 jaj
  • mniej niż 3/4 szklanki cukru / chcemy żeby tort był wytrawny/
  • 1 łyżeczka proszku do piecznia
  • 1 szklanka mąki tortowej lub innej pszennej
Oddzielamy  żółtka od białek; białka ubiajmy na sztywno ze szczyptą soli; dodajemy cukier, ubijamy nadal; wlewamy żółtka, wsypujemy proszek i na końcu mąkę;
spód tortownicy smarujemy masłem; wlewamy powstałą masę; pieczemy w nagrzanym piekarniku do 160 stopni ok. 50 minut; 
* JEŚLI WIDZĘ , ŻE BISZKOPT ZBYT WOLNO ROŚNIE PODKRĘCAM NA CHWILĘ TEMPERATURĘ DO 180 STOPNI
Biszkopt stygnie, a w tym czasie robimy krem:

  • 500 g serka tiramisu
  • 3 jaja
  • 3 łyżki cukru
Żółtka oddzielamy od białek; białka ubijamy osobno ze szczyptą soli; żółtka ucieramy z cukrem; do powstałego ' kogla - mogla' doddajemy stopniowo ser, a potem białka; do mieszania białek z masą używam łyżki - nie miksera.



Poncz: 
do 2 szklanek gorącej wody dodać 2 czubate łyżki kawy rozpuszczalnej, przestudzić; dolać 2-3 łyżki amaretto; u mnie winiak
Opócz ponczu potrzebne będą jeszcze 2- 3 łyżki kakao;
Biszkopt kroimy na 3 krążki, każdy nasączamy, smarujemy kremem, posypujemy kakao; wierzch i boki tak samo :-) 
Nie jestem artystką w dziedzinie zdobienia tortów, dlatego u mnie minimalistycznie:-)
*często w przepisach na tiramisu spotykam wśród składników 36 % śmietanę - według mnie zupełnie niepotrzebnie :-)

Serdecznie pozdrawiam wszystkich zaglądających !
Życzę Wam pięknego weekendu.



poniedziałek, 4 listopada 2013

Październikowa piekarnia : chleb na zakwasie z karmelizowanym porem i pestkami

Z pieczeniem chleba na zaproszenie AmberTUTAJ  spóźniłam się o cały tydzień :-(
Jednak sprawczyni tej akcji była tak miła, że pozwoliła mi opublikować wpis wraz z pozostałymi piekarkami. Dziewczyny ! Bardzo chciałam piec z Wami ! Udało mi się dopiero dzisiaj... Ale chlebek jest :


Czytając przepis który wybrała Amber sądziłam, że  jest dość skomplikowany. Okazało się, że mój niepokój był przedwczesny - ciasto dobrze się wyrabiało i fajnie rosło. Dodałam do niego nieco więcej wody niż było podane w przepisie. Z komentarzy piekarek wiem, że nie ja jedna :- ) Duszony por w glazurze dał  świetny zapach i smak ! Jedyny minus chleba jest taki, że nie można zjeść go z... miodem:-) Chociaż... o smakach jak i o gustach się nie dyskutuje:-) 


Smacznego !
Wiem już, że w  pażdziernikowej piekarni udział wzięły:

Niech chleb nas łączy ! Dziękuję za wszystkie komentarze !


sobota, 2 listopada 2013

Dzień Zaduszny - moje wspomnienia...

Dzisiaj nie będzie żadnych przepisów, ani zdjęć mojego ogrodu. W tym szczególnym dniu chcę wspomnieć osobę, która kochała mnie bezkrytycznie...
Mój Dziadziuś Stefan...


W moim dziecięcym świecie był najważniejszy. Był królem, olbrzymem, wszystko mógł. Sądzę, że spełniał wszystkie moje marzenia, zapewniał mi poczucie bezpieczeństwa, Jego miłość sprawiała, że czułam się królewną :-) Miał dwóch synów, a ja byłam pierwszą Wnusią... Minęło wiele lat od Jego odejścia, a ja wciąż za Nim tęsknię... Mój Dziadek ! Mój Dziadek Stefan był grawerem. Miał swój zakład w którym pełno było Jego kolegów, pachniało smarem i opiłkami metali, było tam okienko przez które przyjmowało się interesantów oraz wydawało gotowe prace... Jaka ja byłam dumna, kiedy Dziadziuś pozwalał mi pytać klientów czego sobie życzą ! Bywało, że panowie koledzy przynosili jakąś połóweczkę, bo to albo urodziny, albo imieniny, albo jakaś ważna rocznica:-) Nigdy nie można było mówić o tym Babci... Nasze tajemnice...
Mój Dziadziuś...
To od Niego miałam najwspaniajsze zabawki, nie lalki i wózki, ale samochody ! Najcudowniejsze na świecie chodaki, które przywiózł mi ze Szwecji :-) I maskotka z którą przespałam wiele, wiele lat, a dzień w którym musiałam ją wyrzucić pamiętam do dziś :- (

Mój Dziadziuś...
Dziadek Stefan był  zapalonym motorowcem, zwiedzał Polskę, często na te wycieczki zabierał synów. Na zdjęciu z moim tatą na tle Muzeum Sienkiewicza w Oblęborku 59 rok. Ja go na motorze nie pamiętam, miał poważny wypadek przed moim urodzeniem, od tego czasu chodził z laską i zabandażowaną nogą. Za to Jego auto ! Piękny ford taunus w granatowym kolorze. To było coś w tamtych czasach... O Dziadku pisali w gazecie. Jako o przedstawicielu wymierajacego zawodu. Że niewielu jest takich rzemieślników jak On. Grawerował inicjały do papierośnic, imiona na obrączkach, dedykacje na zegarkach, wizytówki, stemple / na oznakowanie skór np./, cechownice / rodzaj pieczęci na maszyny /, plombownice / do plombowania np. magazynów / i wiele innych rzeczy. Teraz prawie wszystko powstaje maszynowo...
Mój Dziadziuś...  Zachorował i zmarł mając tylko 58 lat ...


Miałam jedynie siedem lat, ale pogrzeb Dziadka będę pamiętać zawsze. W mojej głowie mam również dzień, a raczej jego strzępki, kiedy mój Stefan wiózł mnie z włączonym klaksonem do szpitala, bo wylałam na siebie kawę... Bólu już nie pamiętam, ale ta jazda: czad !
Mój Dziadziuś...
Dlaczego nie mógł być ze mną kiedy dorastałam, kiedy poznałam moją połówkę / o , Oni by się dogadali ! /, dlaczego nie doczekał prawnuków?  Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Mam tylko nadzieję, że się spotkamy i wtedy znowu będę Jego Małą Anią...

Z nostalgicznym pozdrowieniem...